Lustra

CHOK, Zielichowski, MAZ

Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Nie poznaje siebie w lustrze chociaż patrze tak jak on Myślę jak on ruszamy się w przeciwną stronę To jak nasze myśli kiedy znów igramy z alkoholem Brązowe oczy tak zmęczone jak u Es dwa Patrzą przez stłuczone szkło zawieszonego srebra Niesmak nocy ostatniej jak przyszła ona To jak pieprzony trójkąt ale nikt jej nie pokochał Po nocach siedzisz ze mną w ciemności przy lampce Pijemy pierwsze kieliszki sami kończymy ostatnie Żaden z ciebie przyjaciel nawet kolega Jesteś moim bliźniakiem chociaż wcale cię nie ma Mowie ci siema choć nie czuje obecności Widzę nerwy zrobiły to samo z twoich paznokci Jesteś podobny do mnie albo ja do ciebie Ale tak cię nienawidzę że pierwszy rzucę kamieniem Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Widzę to przez pryzmat lustra na które kładę dłoń On robi to samo ale z przeciwnej strony Choć może być pewny że nigdy z nim nie zbije piony Jest taki sam jak ja choć zupełnie inny Choćbym był jak on on mną nie będzie nigdy Był przy mnie zawsze czasem chyba za karę Choć to rozdwojenie jaźni wyniszcza nas nawzajem Czasem boje się o niego ale chyba niepotrzebnie Gdy siedząc przy lampce wina wspominamy te poprzednie I nie sugeruj mi że znów mówię do siebie Kiedy klnę widząc w lustrze te puste spojrzenie Przez niego żadna nigdy nie była moja Rozbijał moje związki do czasu gdy przyszła ona To wtedy doszło do mnie jak go nienawidzę Bo patrząc w jej oczy widzę tam jego odbicie Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Powiedz to ja jestem Tobą czy może ty jesteś mną Nieważne patrze oczami jak Twoje Bo gdyby pękło lustro były by takie jak moje Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Powiedz to ja jestem Tobą czy może ty jesteś mną Nieważne patrze oczami jak Twoje Bo gdyby pękło lustro były by takie jak moje Patrzę prosto w twoje oczy ale ich nie rozpoznaje Na pewno mnie nie okłamiesz mówiąc że znowu nie ćpałeś Z browarem w ręce i to kurwa o piętnastej Widzę ładnie się ubrałeś pewnie się bujasz na randkę Fajnie lecz nie mamy wzrostu sporo Nie wyrastam ponad gwoździe te po prostej ponad tobą Rzekomo wszystko miało być lepiej Rzucić szlugi iść na siłkę a tylko dźwigamy butelkę Jesteś taki sam jak ja czy nie Albo ja jestem jak ty choć nie mamy farta nie Zdarza się ze razem zaufamy komuś By potem wytatuować by nie ufać nikomu Gdy wracamy do domu czujemy pustkę I nie zmienisz mi widoku tymi odbiciami luster Może to smutne że rzucam w ciebie kamieniem Zastanawiając się czemu zawsze odrzucasz go we mnie Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Powiedz to ja jestem Tobą czy może ty jesteś mną Nieważne patrze oczami jak Twoje Bo gdyby pękło lustro były by takie jak moje Wszystko czym nigdy nie byłem stało się właśnie mną Powiedz to ja jestem Tobą czy może ty jesteś mną Nieważne patrze oczami jak Twoje Bo gdyby pękło lustro były by takie jak moje Mam wrażenie że znamy się tylko z widzenia I chciałbym wierzyć że naprawdę za tą szybą nic nie ma Gdy spod tej tafli on jak zwykle patrzy na mnie Zostawiając przy tym na niej moje linie papilarne Wiem nie potrafię kłamać i znów miałeś rację Ale odpieprz się na moment i nie proś o akceptacje Było by łatwiej wytłuc wszystkie lustra w okół Niż w obecnej sytuacji móc zaufać Tobie znowu Nie umiem sobie pomóc i Ty też odpuść Choć wymiotuje Tobą nadal jesteś gdzieś w środku Puste kieliszki błyszczą w tle zupełnie Odwracając role zamieniając Ciebie we mnie Chce zebrać się w sobie i rozbić o Ciebie pięści Ale sam jestem rozbity jakbyś rozbił mnie na części

Written by: Lyrics Licensed & Provided by LyricFind

Create your own version of your favorite music.

Sing now

Kanto is available on:

google-playapp-storehuawei-store